piątek, 4 lutego 2011

...ach, jeszcze Arany:-)



...w książce Nicolasa Bouviera jest więcej i więcej o "Man of Aran"...Kiedy film został wyświetlony w Londynie, w Gallery Theatre, w 1934 roku publicznoość zgotowała owacje aktorom, których Flaherty zaprosił na pokaz. Póżniej reżyser wysyłam im wycinki prasowe, które były bardzo pochlebne...a to prowadziło ich do wniosków,że Flaherty dorobił się na filmie fortuny...że oni narażali własne życie a stawki za udział w filmie nie były...kaskaderskie. Bouvier pisze,że nie mieli racji...że reżyser utopił w tym przedsięwzięciu wszystkie  pieniądze jakie zarobił na innych filmach i że płacił aktorom "arańskim" uczciwe stawki. Niektórzy z nich potrafili te pieniądze wykorzystać wykupując  dom i poletko, które dotychczas dzierżawili, utracjusze...pozostali po czasie z niczym...
" Gdy pod koniec lat czterdziestych  Flaherty powrócił na Aran, przyjęto go dość chłodno. Niektórzy dawni przyjaciele przyszli powitać go na molo, inni zamknęli mu drzwi przed nosem. Z pewnością to nieporozumienie sprawiło mu przykrość, toteż nie został tam długo. Po Luissiana Story, swym arcydziele (film został sfinansowany przez jakąś spółkę naftową i chociaż cieszył się powodzeniem, nie przyniósł mu zysku), zerwał z kinem i zmarł trzy lata póżniej, w 1951 roku..."
" Ojciec dorzucił torfu do ognia i powiedział: - myślę, że on był całkiem uczciwy, ale jego też okantowano. W każdym razie umieścił te wyspy na mapie Europy; przedtem nikt nie wiedział o naszym istnieniu."

...będę wracać do Dziennika...chcę napisać jeszcze o kobietach na wyspach i...kościele...

...30,54 km2 skalistej powierzni i...500 osób,12 tyś km murków, jeden policjant, jeden radiowóz, jeden bank, brak słodkiej wody,wełniane Arany, a cappella w języku gaelickim, 15 ton ziemniaka z hektara bez maszyn i najmniejszy kościół świata...to wszystko, tu...na Inishmore.

Brak komentarzy:

Moja lista blogów