sobota, 19 stycznia 2013
...do filmów irlandzkich lub o Niej, podchodzę...bezkrytycznie;-) Nawet horror próbowałam strawić (to gatunek którego nie lubię i nie oglądam, za wyjątkiem hiszpańskiego "Rec")...wystarczy mi świadomość,że akcja dzieje się w Irlandii, są irlandzcy aktorzy, irlandzkie krajobrazy,irlandzkie krowy:-)...ten klimat i specyfika miejsca...ten koloryt i atmosfera i...zapach(w wyobrażni), to wszystko wyczuwalne jest natychmiast, po kilku minutach;-))) i to mi się podoba. Tak więc oglądam wszystkie a jak jest do tego...ambitny,wynagrodzony,głośny...to tym lepiej...
Ten przydługi wstęp i usprawiedliwienie odnosi się do obejrzanego dzisiaj..."Intermission". No i...nie dość,że irlandzki to jeszcze ulubieni...Cillian Murphy i Colm Meaney. Fabuła to pomieszanie z poplątaniem, ale ile w tym filmie...Irlandzkości!;-) Scena, przy której zachłysnęłam się herbatą (bez mleka;-) ) to ta, gdy w pubie, niepełnosprawnego na wózku, kładą na podłodze w taki sposób aby przez rurkę mógł pić guinnnessa;-))) Momentów śmiesznych jest parę, więcej problematycznych,ostrych i...krwawych, ale podanych tak, aby się nie przejąć, nie zdenerwować, nie zasmucić, nie podniecić i nawet...nie zastanowić;-) Ta lekkość jednak jest podejrzana...a wątki gdzieś zapadają...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz