sobota, 19 lutego 2011

...Celtycki Splot



...prawie;-) przeczytałam..."powieść-potwór", liczący ponad tysiąc stron tom, o którym sam autor pisał..."Napisałem "Ulissesa" po to, żeby dać krytykom zajęcie na trzysta lat"... Prawie przeczytałam…bo przy pomocy książki „Irlandia. Celtycki Splot” Małgorzaty i. i Ernesta. Bryll. Nie przebrnęłabym inaczej przez to swoiste dzieło, z którym zmagają się różnej maści fachowcy, wylewający morze atramentu na analizy,oceny,domysły… Z „Ulissesem” mierzą się czytelnicy, którzy przyjeżdżają z grubym tomem pod pachą do Dublina z nadzieją, że jak zobaczą to, na co patrzył Joyce, że jak poczują zwyczajność sytuacji,ludzi i czynności przez nich wykonywanych…minuta po minucie …to zrozumieją… Każdy z nich, przyjeżdżając w ten Swięty Dzień tj. Bloomsday do Dublina ma nadzieje na objawienie, na stanie się „idealnym czytelnikiem”…jakiego chciał Joyce.


Wędrowałam zatem z P.Małgorzatą Bryll po tych wszystkich miejscach…ulicach, po których całymi godzinami, w czwartek, 16stego czerwca 1904 roku krążyli Stefan Dedalus i Leopold Bloom. Przy okazji „Spaceru w butach Joyce’a” autorka dopisuje wiele ciekawych informacji i własnych spostrzeżen na temat…irlandzkich ludzi…np. fragment rozmowy z taksówkarzem…;-)))

”-Bo widzisz, tylko tu w Irlandii ludzie jeszcze rozumieją, że liczy się czas na spotkanie z przyjaciółmi, wdepną do pubu, przejdą się na spacer brzegiem morza, pójdą na ceili(irlandzkie tańce), pospiewają czasem. Słońce, pogoda i pieniądze to nie wszystko. Życie ma tu specjalną jakość, nie znajdziesz tego gdzie indziej.”

…ich irlandzkiego podejścia do życia…

„ Tu w Irlandii wszystko może się zdarzyć. Kiedyś nawet zdarzyło mi się „jechać” w pociągu, który nie odjechał. Odjechała sama lokomotywa, a składu zapomniano przyczepić. Gdy nieszczęsny maszynista wrócił po nas po pół godzinie, Irlandczycy, zamiast gwizdać, kopać i wrzeszczeć, powitali go oklaskami.”

…irlandzkiej pogody…

„W Irlandii pada prawie codziennie.Ale to przelotne deszcze i chociaż są bardzo intensywne, nigdy nie trwają długo. Irlandczycy mawiają nawet: „W Irlandii zawsze Ci się uda urlop, bo pogoda Cie nie zawiedzie, nigdy nie leje przez cały tydzień, zawsze choć na moment wyjdzie słońce”Może nawet pojawi się tęcza. Tęcze dziwią i cieszą. Czasem wielkim łukiem łączą dwa krańce miasta, czasem znów widać tylko część różnobarwnego pasma znikającego gdzieś za górami lub w morzu”

…czy języka…

„…że Irlandczycy tak naprawdę posługiwali się i posługują czymś w rodzaju dialektu zwanego hiberno-english. Jest to oczywiście angielski, ale jego składnia, słownictwo, idiomatyka a nade wszystko wymowa i akcent opiera się na irlandzkim.Hibero-angielski rozwinął się najmocniej w XVII wieku, gdy angielskiego uczyło się coraz więcej Irlandczyków. Był potrzebny w negocjacjach z klasą rzadzącą, szybko stał się symbolem materialnego sukcesu. Irlandzki pozostał biedocie i poddanym. W wieku XIX angielskim posługiwali się już prawie wszyscy. Wkrótce też w roku 1831 wprowadzono system edukacji powszechnej, w ramach której nauczano po angielsku. Ale irlandzki tak naprawdę załamał się zupełnie dopiero wtedy, gdy w Irlandii zapanowała „zaraza” i okres Wielkiego Głodu. Wtedy to wielu biednych, a więc mówiących po irlandzku, zmarło z głodu bądż emigrowało z kraju. A emigracja zmusiła ich do opanowania angielskiego.”

Chłonęłam te wszystkie opowiastki z wielką przyjemnością. W książce są także zdjęcia, ale nie jesem pod wrażeniem…są różne…lepsze i gorsze, a pyzatym…książka ,w jakiejś małej części jest także dokumentem pobytu Ambasadorowej RP w Irlandii, więc dla tych gorszych też musiało się znaleźć miejsce;-)))

Książka ma  jeden mankament…nie da się jej czytać w łóżku…jest piekielnie ciężka;-)))

Brak komentarzy:

Moja lista blogów